niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 3




In the kidnapping the time was doing differently, and when a victim meet someone special, there's no time.


   *Perspektywa Rose*


   W końcu jakimś cudem udało się ich "pokonać".Trudno tą akcje uznać za sukces.Udało nam się zabić jednego z nich,oraz jednego zranić.Pozostało ich wciąż sporo.Poza tym w naszych szeregach zostały zranione dwie osoby: Caroline i Simon.Dodatkowo porwali Lily!Wciąż nie mogę się z tym pogodzić.Gdy tylko James poczuje się lepiej i pomożemy Simonowi i Caroline wyzdrowieć musimy ją koniecznie odbić.Tylko,że Jamesowi specjalnie nie zależy na Rose i obawiam się,że może nie chcieć wykonać takiej akcji.Będę musiała go jakoś przekonać.Całe szczęście mogę liczyć na mojego Jaspera.Jest przy mnie cały czas i mnie wspiera.


 Usłyszałam krzyki Caroline.Najwidoczniej James wziął się do roboty i postanowił jakoś  ją wyleczyć.Choć szczerze mu się dziwię.Naszym "lekarzem" zawsze był Simon.On umiał wyleczyć prawie wszystko.Wrodzony talent.Dlatego James powinien pomóc najpierw jemu.Ale James to James,zawsze musi zrobić wszystko inaczej.I znaleźć powód by się na nas wydrzeć.Chyba właśnie znalazł....


 -Rose!
 -Tak szefie? - zawsze tak do niego się zwracałam.Gdy tak go nazywałam robił się spokojniejszy.
 -Dlaczego tu jest taki burdel?Kto tu jest od sprzątania?!
 -Właściwie to Lily.
 -Ale jej tu nie ma!Więc ty się tym zajmij!
   
Może się uda.Jeśli odpowiednio przeprowadzę tę rozmowę,James zgodzi się na akcje.

 -Dobrze wiesz,że ja nie nadaję się do sprzątania.Równie dobrze mógłby się z tym męczyć Simon.Rose jest niezastąpiona,myślę,że warto by ją odzyskać.
 -Jeśli myślisz,że będziemy się narażać dla tej idiotki to się mylisz!
 -Ty tu rządzisz szefie.Ale wiedz,że porwali ją,bo kazałeś jej jechać ze zranioną nogą!Niby jak mogła uciec?Ale to twoja decyzja.Uważasz,że jest niepotrzebna?Okej.Miłego sprzątania!

James bardzo mnie zdenerwował.Weszłam do "swojego" pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi.Tak bardzo martwię się o Rose.Jeśli ten idiota nie zorganizuje akcji,powiem,że pojadę po nią sama z Jasperem.Nie wypuści połowy gangu na stratę i będzie zmuszony pojechać z nami.Jednak na razie trzeba czekać aż Simon i 
Caroline wyzdrowieją.Oby tylko Lily wytrzymała do tego czasu!


*perspektywa Lily*


Czułam się okropnie.Obudziłam się w ciemnym,pustym pomieszczeniu -jakby więzieniu,ale wiedziałam że jestem porwana przez idiotów z drugiego gangu.Jeśli wzięli mnie tu jako zakładnika,to niech nie liczą,że mój gang po mnie przyjedzie.Oni mnie nienawidzą.No może z wyjątkiem Rose,ale ona jedna nic nie zrobi.A jeśli wzięli mnie tu na tortury,to niech to robią szybciej,dłużej nie wytrzymam tutaj.Moja noga nie daje mi żyć.Ten ból,jest gorszy niż ten wcześniejszy.Cała jestem we krwi.Do tego strasznie chcę mi się pić.Nie wiem ile byłam nieprzytomna,ale na pewno nie krótko.Błagam wody!

Znów byłam nieprzytomna.A gdy się przebudziłam słyszałam kłótnie.Normalnie przez chwilę czułam się jak w domu.Tylko,że to nie te głosy.Doczołgałam się do metalowych drzwi,aby móc podsłuchać ich rozmowę.Jeden głos rozpoznałam,był to mój porywacz,ale drugiego głosu nie mogłam za nic rozszyfrować.Przyłożyłam ucho do drzwi i skupiłam swoją całą uwagę na rozmowie,a raczej kłótni.

 -Jak to trzymacie kogoś,w waszej celi?Czy wyście powariowali?To nienormalne nawet,jak na ten wasz "gang" braciszku! 

To był ten drugi milszy głos."Braciszku"?Czyżby jeden z naszych kochanych gangsterów miał prawdziwego brata,z którym utrzymuje kontakt?

 -Nie mieszaj się w to.To nie twoja sprawa.Najlepiej będzie jak już sobie pójdziesz.
 -Ale powiedz mi chociaż po co?
 -To nie jest jakaś tam dziewczynka,tylko dziewczyna z gangu,który jest naszą konkurencją i bardzo chcielibyśmy go wytępić.Posiadając ją,zwabimy resztę paczki.
 -Mimo wszystko mi się to nie podoba.
 -Trudno się mówi.Najlepiej stąd znikaj.

I chłopak faktycznie poszedł.Bynajmniej tak wywnioskowałam z odgłosów kroków.Jakie było moje zdziwienie,gdy po pół godziny ktoś otworzył moją "celę".
Przyjrzałam się chłopakowi,który to zrobił.Był przystojny i sądząc po jego sylwetce,często odwiedzał siłownię.Z początku pomyślałam,że to jakiś nie znany nam członek ich gangu,ale się do mnie naprawdę uśmiechnął,co nie pasowałoby do któregokolwiek z tego gangu.

 -Nie bój się.Wyciągnę cię stąd.

Podał mi rękę i wyszliśmy z pomieszczenia.Było mi trudno iść ze względu na zmęczenie i zranioną nogę,ale oparłam się o jego bark i dałam jakoś radę.Chłopak znał wnętrze budynku i w miarę szybko udało nam się stamtąd uciec.Kiedy byliśmy już na zewnątrz przyjrzał mi się uważniej.














-Nie wyglądasz na gangsterkę. - 
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
 -A ty nie wyglądasz mi na....właśnie na kogo?
 -Hmmm trudno mnie określić.Z jednej strony w ogóle nie należę do waszego mafijnego świata,ale z drugiej strony mój braciszek....i sam już nie wiem.
 -Powiedzmy,że rozumiem.
 -No a jak jest dokładnie z tobą?
 -Myślę,że jeśli bym Co to powiedziała,twój brat nie byłby zachwycony,bo przecież byś mu to przekazał.
 -Nie przekaże.Naprawdę.Nie jestem jak mój brat.Można mi zaufać.
 -Hmm a nie posłuchanie go i wypuszczenie mnie z tej  celi stanowczo wskazuje,że można ci zaufać.
 -Ohh dobrze wiesz o czym mówię.Nieposłuszeństwo mojemu bratu to zupełnie inna sprawa.Poza tym niespecjalnie cię to martwi.
 -Zabawne.No dobrze,no to przyjmijmy,że Ci ufam.
 -Przyjmuje.
 -No to jestem w tym gangu,bo nie mam rodziny ani nikogo,a oni mnie znaleźli i pomogli mi mniej więcej przeżyć.Za to u nich jestem.Do moich obowiązków należy głównie sprzątanie i gotowanie tym kretynom.Jeśli chodzi o akcję to ja jestem ta,która coś ukradnie,albo będzie pilnowała tyłów,bo do niczego innego  się nie nadaje.Nie potrafiłabym w kogoś strzelić,czy kogoś dźgnąć...dobra nie chcę o tym mówić.Za to jaka jestem strasznie mnie nienawidzą,no może jedna osoba tam mnie lubi,a reszta by się mnie pozbyła,gdyby nie fakt,że mogłabym zdradzić o nich wiele,więc raczej nikt by po mnie nie przyszedł i to jest ta informacja,która zmartwiła by twojego brata.
 -No powiem,że mnie zaskoczyłaś.Ale przynajmniej wiem,czemu nie wyglądasz mi na groźną z mafii jakiejś,albo coś.
 -Ale nikomu nie powiesz nic.
 -Bądź spokojna,mówiłem przecież,że można mi zaufać.Dobra chodź,zaraz kogoś zainteresuje twoje zniknięcie,wierz mi.
 -A tak się spytam,dokąd mam iść?
 -A już ja Cię gdzieś  ukryje.A i jestem Justin,jakbyś jednak postanowiła,że chcesz wiedzieć.
 -Okej.Ja jestem Lily.

 Może to dziwne.Ale właśnie go polubiłam.Zobaczymy tylko,czy naprawdę,można mu zaufać.Na razie wykończona biegłam za nim,miejąnadzieję,że nie kłamie i pomoże mi się ukryć.


------------------------
No to jest 3 rozdział.Mam nadzieję,że się spodoba i będą chociaż w komentarze...póki nie będzie nie dodam następnego,bo to bez sensu.Miłego czytania;) xoxo

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 2



 First meeting with the enemy is only the beginning of real war


  *perspektywa  Lily*

   

   Znów przekręciłam się na łóżku.Nie mogłam zasnąć.Ból był nie do zniesienia.Wzięłam do ręki telefon i zobaczyłam,która jest godzina.3:40.Dłużej nie wytrzymam.I tak nie zasnę,a mam wrażenie,że leżenie powoduje jeszcze większy ból nogi.Wstałam powoli i jakoś dokulałam się do schodów.Teraz będzie trudniej.Złapałam się jedną ręką ściany,a drugą ręką barierki.Zestawiałam powoli nogę na kolejne schodki.Każdy mój ruch dokładnie przemyślałam.Drugą nogę trzymałam w powietrzu.Nie stanę na nią.Udało się.Jakoś zeszłam do przedpokoju.Teraz tylko pozostaje mi dojść do kuchni i sobie siądę.Zanim jednak weszłam do pomieszczenie,oparłam się o ścianę.Zdziwiło mnie,że James,Simon i Caroline jeszcze nie śpią.Postanowiłam posłuchać o czym rozmawiają.Przysunęłam się trochę bliżej uchylonych drzwi i skupiłam na głosach całą uwagę.


  -Przyniesiesz mi trochę kasy ze skrytki?-zapytał Simon,zapewne Caroline.
 -Ile razy mam Ci powtarzać Simon,że musimy zacząć oszczędzać?Brałeś kasę dzisiaj rano!
 -Ale czemu od razu się denerwujesz.Według mnie nie ma potrzeby oszczędzać.
 -Jak to nie ma potrzeby?Przecież w najbliższym czasie nigdzie się nie ruszamy!
 -Kto Ci tak niby powiedział?
 -To chyba oczywiste.James,czy mógłbyś przestać grzebać w tych papierkach i mi pomóc?
 -To nie są zwykłe papierki idiotko!-odpowiedział James.-Poza tym ja zgadzam się z Simonem.
 -A nie mówiłem!
 -Ale jak to?Dopiero się na mnie darłeś,mamy trzy poważne problemy,konkurencje i w ogóle...
 -Ale problemy są po to,by je rozwiązać,a nie stwarzać nowe.Jeśli mam być szczery to planuje drobny wypadzik już na dzisiaj.
 -Ale Arthur zdradził im najprawdopodobniej wszystkie nasze miejsca,o których się dowiedzieliśmy.
 -Tak.Dlatego pojedziemy do ostatniego miejsca na naszej liście.Raczej na pewno tam nie dotarli,więc możemy wziąć stamtąd to,co nam potrzebne.
 -A jeżeli oni tam będą w tym samym momencie co my?-tym razem zapytał Simon.
 -Taką mam nadzieję.
 -Jeśli dobrze zrozumiałam,to planujesz się z nimi spotkać tak?I co wtedy?Walka?Bo na przyjazną rozmowę przy herbatce bym nie liczyła.
 -Spotkanie z nimi to genialny pomysł.Po pierwsze wiedzielibyśmy kim są,po drugie moglibyśmy ich zniszczyć.
 -A co jeżeli ich jest więcej niż nas?
 -Czyżbyś w nas wątpiła?
 -Nie,po prostu myślę realistycznie.Nie zapominajmy,że mamy w składzie kalekę.- nie miałam najmniejszych wątpliwości,że chodzi o mnie.Moja wina,że zraniłam sobie nogę?Pewnie według tej durnej zgrai zrobiłam to celowo.
 -Już mówiłem,że nie obchodzi mnie tak kaleka.Będzie na czatach proste.A jak ją sobie wezmą to nawet lepiej.

 W tamtym momencie już nie wytrzymałam.Weszłam do kuchni.Oczywiście zrobiłam to ze względu na nogę powolnie i niezdarnie, udałam również,że niczego nie słyszałam.Podeszłam do szafki i oparłam się o blat.Nalałam sobie soku i wypiłam  kilka łyków.










Patrzyli na mnie podejrzliwie.Domyślili się,że podsłuchiwałam.No nic pozostaje mi zagrać,że się mylą.Absolutnie nie zwracałam na nich uwagi  i piłam dalej,bardzo powoli.W końcu Caroline - bo któż by inny - zadała mi pierwsze pytanie.

 -Czemu nie śpisz?
 -Ty też byś nie mogła zasnąć z taką bolącą nogą.- odpowiedziałam najbardziej naturalnie jak tylko mogłam,ale i tak wyszło to z lekkim przekąsem.
  -Ahh no tak.- powiedziała to niby troskliwie,ale jej sarkastyczny uśmieszek ją zdradził.-To co robiłaś przez całą noc.
 -Próbowałam zasnąć,przewracałam się z boku na bok w łóżku i połknęłam trochę prochów.A teraz przyszłam się napić soku,jeśli nie zauważyłaś.
 -Zauważyłam.I nic nie podsłuchiwałaś?
 -Dobrze,ja rozumiem,że przez tą nogę poruszam się jak typowy inwalida,ale to wina nogi,a nie że was podsłuchuje.Zejście tutaj zajęło mi z dwadzieścia minut.A tak w ogóle to macie jakieś tajemnice przed nami?  -uff chyba udało mi się zmienić temat.
 -Nie ależ skąd,tak tylko pytam.
 -Aha.To dobrze. -dopiłam powoli sok i ruszyłam kulejąc do drzwi.Chciałam od nich jak najszybciej odejść,tak na wszelki wypadek,jakby jednak zechcieli mnie dalej przesłuchiwać.


                                                                     ***




  Rano obudziło mnie pukanie do drzwi i krzyki Rose.Okazało się,że jednak dałam radę jakoś zasnąć.

  -Lily,wstawaj!Mamy zebranie w salonie.Pośpiesz się! 

 Wstałam,wzięłam jakieś pasujące do siebie ciuchy na szybko i doszłam do łazienki.Wzięłam naprawdę ekspresowy prysznic,ubrałam się i umyłam zęby.Wiedziałam,że nienawidzą czekać,tym bardziej kiedy czekają na mnie,dlatego starałam się nie nadużywać chwili,którą mi dano.Nie uczesałam nawet włosów.Chciałam wziąć szczotkę ze sobą,ale wtedy nie dałabym rady zejść po schodach.Rana na nodze coraz bardziej mnie wkurzała.

-LILY!!

 Świetnie.Już słyszałam ich krzyki.Nie moja wina,że mam niesprawną nogę.Nie chciałam wcale tam jechać,a gdybym nie pojechała to by się nie stało.Doczłapałam się do pokoju i siadłam na rogu kanapy.Popatrzyli na mnie z nienawiścią,ale mnie nie zwyzywali.Postęp.

 -Jak już wiecie nasza sytuacja jest nieciekawa.Nie mamy informatora,ani żadnych miejsc,w które moglibyśmy spokojnie pojechać i obrabować,co nie jest fajne.Musimy się ruszyć.Dlatego pojedziemy dzisiaj do ostatniego miejsca z naszej listy.Jest szansa,że nasi konkurenci,jeszcze tam nie doszli,albo dojdą w tym samym czasie co my.Obydwie możliwości są komfortowe.Dlatego szykujcie się.Robi się szybko ciemno.Możemy wyruszyć już o 17.Jest po 12.Za pięć 17 widzę was wszystkich przed bazą.Ciebie kaleko też.Nie będziemy znów na Ciebie czekać!

Dlaczego on musi dążyć do tego,żebym go coraz bardziej nienawidziła?


 *perspektywa Jaspera*


  Wstałem z kanapy i spojrzałem na zegarek.16:49.Lepiej już wychodzić.Poszedłem po moją Rose,ale jak zwykle jej w pobliżu nie było.Pewnie poszła do Lily.Jak zwykle.Nie mam pojęcia,dlaczego musiała się zaprzyjaźnić akurat z nią.Byłoby wszystkim łatwiej,gdyby przyjaźniła się z Caroline.No ale ja nią nie żądzę.Niestety.Znalazłem ją na schodach.Pomagała zejść tej kalece.Jak tym razem coś sobie zrobi,przysięgam że ją tam zostawię.Chyba stanie na czatach nie jest czymś powyżej jej możliwości.Zresztą co ja się nią przyjmuje.Ważne,że Rose już się znalazła.

 -Pośpieszcie się dziewczyny,lepiej się nie spóźnić.
 -Wiem Jasper,ale Lily nie nadąży za nami.- cała Rose.

W końcu wyszliśmy na zewnątrz.Spojrzałem na godzinę.Równo 16:55.Udało się zdążyć.Właśnie doszedł James.Rozejrzał się po wszystkich i gdy był pewny,że nie ma na kogo krzyczeć,dopiero otworzył nasz wyjazdowy samochód i ruchem ręki kazał wsiadać.Weszliśmy i odjechaliśmy.


Dojechaliśmy po jakiś 40 minutach.Zdążyło się już odpowiednio ściemnić.Wyszliśmy cichutko z samochodu i James przypomniał nam rolę każdego.Rose ustawiła się już koło mnie obdarowując mnie uśmiechem.Przytuliłem ją ostatni raz zanim zaczniemy akcje.Lily wzięła telefon i upewniła się,że ma zasięg.Schowała się za krzakami i rozejrzała się po terenie.

 -Na razie nikogo nie widać. - powiedziała.

Ruszyliśmy w stronę budynku.Był to budynek pełniący funkcje skrytki wszystkich cenniejszych rzeczy należących do firmy.Bardzo dobrze strzeżony.Ale my jesteśmy bardzo dobrze przygotowani.Nie minęło piętnaście minut,ledwo zdążyliśmy przedostać się przez pierwsze zabezpieczenia i  wejść do środka,a już otrzymaliśmy SMS-y od Lily.Zauważyła kilku ludzi zbliżających się do budynku.Napisała "nie wyglądają na pracowników.Jest to raczej nasza konkurencja jak mawiacie".James się uśmiechnął.Ta mina oznaczała "zaczyna się zabawa".Kazał zająć najbardziej sprzyjające miejsca i czekaliśmy na wroga.


                                                                           ***

 Długo nie musieliśmy czekać.Po chwili staliśmy z nimi twarzą w twarz.

 -Jakże miło zobaczyć naszych kolegów po fachu! -krzyknął James z dobrze znanym nam sarkazmem.
 -Również nam miło!Szkoda tylko,że zaraz się pożegnamy! 

Było ich tylko czterech,ale byli bardzo silni.Szybko powalili Caroline.Do Rose nie pozwoliłem im się zbliżyć.Ochraniałem ją,ale łatwo nie było.W końcu musieliśmy zacząć się wycofywać.Bardzo to rozśmieszyło naszych "kolegów".Ale my jesteśmy szybcy i sprytni.James zostawił nieprzytomną Caroline i uciekali z Simonem,ja poszedłem za nimi chroniąc moją Rose.Spotkaliśmy po drodze kilka niespodzianek.Spiesząc się nie tak łatwo ominąć zabezpieczenia.Poza tym było nas dużo.Udało nam się jednak wydostać na otwartą przestrzeń przed budynkiem.

 -Rose uciekaj do Lily.Zaraz do Ciebie przyjdę,tylko trochę im pomogę.
 -Okej,ale przyjdź szybko.Będę strzelała do nich z daleka.
 -Umowa stoi.

Zacząłem walkę z najsłabszym chyba z tych kolesi.Nie było tak źle.Usłyszałem wołanie Rose.Kopnąłem go i odwróciłem się w kierunku,skąd dobiegał krzyk.

 -Jasper nie ma Lily!!!
 -Jak to jej nie ma?Gdzieś jest na pewno!-przez tą chwilę nieuwagi gostek przywalił mi mocno w twarz.Zachwiałem się.No w końcu to gangster to siłę ma.Ale złapałem go i dźgnąłem nożem.Trafiłem w rękę,więc nic większego mu nie będzie,ale musiałem biec do Rose. -Jestem już.Gdzie ona jest?
 -No nie ma jej!Patrz!

Spojrzałem w miejsce przez nią wskazane.Była tam rozwalona komórka Lily i jej bluza,która zawiesiła się na jednej z gałęzi krzewu.Potem spojrzałem na ziemie w tym miejscu.Było tam wyryte "Mała jest z nami".Spojrzałem na Rose.Była przerażona.Ja w sumie też.Uprowadzili Lily.


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 
 No to jest drugi rozdział.Jak wam się podoba?Czytasz=Komentujesz.Napisanie komentarza zajmie wam minutkę,a ja rozdziały piszę duuużo dłużej.Dlatego kto czyta,ten komentuje,żebym wiedziała,czy ktoś wgl. to czyta ;) xoxo






niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 1


When you starting attack, consider: who is your friend,and who is your enemy.





                                         *perspektywa Lily*


 -Jestem już,a tak w ogóle nie trzeba było tak krzyczeć.
 -Spokojnie piękna,po co te nerwy?Wyruszamy się bawić!
 -Dla ciebie może to i zabawa,ale dla mnie nie bardzo.
-Słucham?-wyczułam,że nie powinnam tego mówić.Gdy tak było zawsze należało się wycofać.Tak też zrobiłam:
 -Nic nic.Mówiłam,że będziemy się świetnie bawić.- od razu się uśmiechnął.Miałam wielką ochotę przywalić mu w twarz,ale to nie byłoby najlepszym pomysłem.Do pokoju weszła Caroline poinformować,że wszystko jest gotowe.Poszłam poszukać Rose.Gdy szliśmy na napad,czy jakąkolwiek inną akcję,zawsze byliśmy podzieleni na dwie trójki.W pierwszej głównej trójce znajdował się mój znienawidzony James z Simonem i Caroline,a w bocznej trójce znajdowałam się ja,Rose i Jasper.Ułożenie tego było proste:w głównej trójce najlepsze osoby,a w naszej trójce silny Jasper a przy nim jego dziewczyna Rose,która była po pierwsze po to,żeby Jasper dla jej bezpieczeństwa działał szybciej i po drugi najważniejszy powód-miała na mnie dobry wpływ.Nigdy mi nie ufali,zapewne tak jak ja im.No ale oni nie rozumieją,że ich nie zostawię.Są jakby moim domem.Nie chciałabym też,żeby któremuś coś się stało.Nie chce tracić jedynych osób jakie znam,choćbym nie wiem jak ich nienawidziła.Ale nie zamierzałam im tego mówić.W końcu zawsze są tacy nieprzewidywalni,więc nie mogę być pewna,że dobrze by to odebrali.W końcu znalazłam Rose.Wygłupiała się z Jasperem.Każdy ciąg ruchów kończył się pocałunkiem.Zazdrościłam jej.Chciałabym się w kimś zakochać,choćby był nie wiem kim.Z jednej strony boję się takiego uczucia,ale z drugiej strony choć raz chciałabym poczuć coś pozytywnego.No dobra,nie ma się co nad tym zastanawiać.Weszłam do pokoju.
 -Zbierajcie się.Wszystko już gotowe.
 Odpowiedziały mi niezadowolone okrzyki.Jak widać,nie tylko ja chętnie bym została.Ale od razu wstali,wzięli kilka drobiazgów i poszli do salonu.Ja szłam za nimi.
 No to jesteśmy w komplecie!-krzyknął Simon.Nie rozumiałam,czemu oni zawsze krzyczą.Iza pewne tego nie zrozumiem.Wyszliśmy dyskretnie na zewnątrz i wsiedliśmy do samochodu.Samochód był duży,żeby zmieścić naszą szóstkę i rzeczy,które zgarniemy.Wyglądałam przez okno.Było pusto.Żadnych ludzi,żadnych zwierząt.Zmrużyłam oczy zastanawiając się i zapytałam:
 -Gdzie my właściwie jedziemy?
 -Do starej fabryki.Znajdziemy tam parę fajnych rzeczy.- zatarł ręce co jak dla mnie wyglądało żałośnie no ale...Nie ważne.Podjechaliśmy na miejsce.Było to ciemno,zimno,pełno tu było kontenerów,kartonów i jak dla mnie pułapek.Podzieliliśmy się tradycyjnie na dwie trójki i ruszyliśmy.Jasper jednym kopniakiem otworzył drzwi.To dziwne, ale jak na moje oko wszystko szło za łatwo.Żadnych zabezpieczeń,zamków,zamknięć,ochroniarzy,alarmów czy innych rzeczy.Przedostaliśmy się szybko do środka.Zastaliśmy tam już Caroline,Simona i Jamesa.Mieli dziwny wyraz twarzy.
 -Co jest grane?-spytała Rose.
 Nikt nie odpowiedział,tylko Caroline pokazała na środek pomieszczenia,gdzie znajdowała się jakaś kartka i karton w kurzu.Rose delikatnie wzięła kartkę.Usłyszeliśmy protest trójki.Ale Rosalie ich zlekceważyła i  przeczytała na głos.
 -Pozdrowienia Kochani!Nie szukajcie tu nic,bo wszystko zabraliśmy.Pozdrówcie również Arthura,bo podał nam to wspaniałe miejsce.I mamy nadzieję,że nie podnieśliście kartki,bo ona włącza takie małe niespodzianki.!
  Z początku nie zrozumiałam o co chodzi,ale gdy tylko się poruszyłam zaczęło się piekło.




  
  Sufit zapadał się na nas,alarmy zaczęły piszczeć,zgasły wszelkie światła.Odwróciłam się.Wszyscy już się pochowali.Tylko Simon jeszcze krzyknął do mnie żebym uciekała.Więc zaczęłam biec.Nie wiedziałam nawet gdzie.Tym bardziej,że demolka robiła się coraz większa.W końcu zauważyłam wąski korytarz.Bez większego zastanowienia wbiegłam do niego.Tutaj prawie nic już nie słyszałam.Niezłe ściany,tylko po co takie przyciszające ściany w fabryce?



                             
                                *Perspektywa Rose*




Straciłam Lily z widoku.Zaczęłam się martwić,w końcu ona jest niedoświadczona i może się w coś łatwo wpakować.Odłączyłam się od reszty i z Jasperem poszliśmy jej poszukać.
 -Lily..?- zapytałam,ale nikt nie odpowiedział.No nic.Zaczęłam szybkim krokiem sprawdzać zakamarki,ale nigdzie jej nie było.Kilka razy wykrzykiwałam jeszcze jej imię,ale bez skutku.Zrobiłam się coraz bardziej spięta.A jeżeli ktoś tu był?Mógł ją porwać jako zakładnika.James nie byłby zachwycony.
 -Lily gdzie jesteś?Powiesz proszę!To ja Rose!Martwię się o Ciebie...
 -Rose nie krzycz.To nic nie da.Ona nas nie słyszy.
 -Czyli twierdzisz,że coś jej się stało tak?
 -Tego nie wiem,ale nie o to mi chodziło.Po prostu jej tu nie ma.Ona bardzo szybko biega,może jest już na zewnątrz z resztą,a my tu jej szukamy bez skutku?
 -Zaraz...Czy ty mi próbujesz powiedzieć,że powinniśmy stąd iść?I zostawić ją tu samą?! -nie dowierzałam w to co do mnie mówił.Owszem Jasper nie raz mi mówił,że nie przepada za Lily,no ale tego się po nim nie spodziewałam.Jesteśmy jedną drużyną!Byłam pewna,że coś jej się stało.Czułam to.Jakby na potwierdzenie moich podejrzeń usłyszeliśmy jej krzyk.
 -Lily!Lily!Co się stało?-spanikowałam.
 -Jest tam!-Jasper wskazał na wąski korytarz przy końcu korytarza.
 -Skąd ta pewność?
-Przez tą ścianę prawie nic się nie słyszy.Dlatego nie odpowiadała jak ją wołałaś.I dlatego jej okrzyk był lekko stłumiony.Chodź szybko.
Poszliśmy tym korytarzem,licząc na to,że szybko ją znajdziemy.Byliśmy bardzo ostrożni.Było bardzo ciemno,ciemniej niż w innych pomieszczeniach.Dlatego włączyliśmy latarkę.W końcu ją zobaczyliśmy. Jasper poświecił na nią mocniejszym światłem,a ja szybko do niej podeszłam.Rozdarła sobie nogę o jeden z wystających grubych drutów.Wyglądało to bardzo źle.Powinien to obejrzeć lekarz.Ale będąc przestępcą raczej się tak po prostu do szpitala nie chodzi.Wzięłam ją pod rękę i razem z Jasperem powoli ją wyprowadziliśmy na zewnątrz.
 -Dzięki.Bałam się,że nikt mnie nie usłyszy i tam zostanę.
 -Spokojnie Lily.Chodź musimy szybko wracać do domu i obgadać tę sprawę.Wychodzi na to,że nasz przyjaciel Arthur nas oszukał .Nie ładnie.No i oczywiście trzeba opatrzyć twoją nogę.Nie wygląda najlepiej.
 -Tak wiem.
 -Wytrzymasz?-tym razem zapytał się James.Widziałam,że bardzo go zdenerwowała ta sytuacja.
 -Tak dam radę.
Dojechaliśmy do domu.Przynajmniej tutaj nie zastaliśmy żadnych pułapek.Poszłam po apteczkę i Simon wziął się za opatrzenie rany.On był takim naszym lekarzem.Simon spojrzał na jej nogę z niewesołą miną.Tak jak myślałam było źle.Przemył jej ranę i zawinął bandażem.
 -Lepiej żebyś nie nadwyrężała nogi.Nie jest z nią za dobrze.
 -Jasne.Ja tam jej na rękach nie będę nosić!-Caroline jak zwykle się oburzyła.W tym momencie miałam ochotę jej tak porządnie przywalić.Sprawa była poważna.
 -Caroline!- krzyknęłam.
 -Co od niej chcesz?-zapytał James.- Ja się z nią zgadzam.Nikt nie będzie nosił Lily na rękach!Będzie robiła to,co do tej pory.Koniec tej rozmowy.Mamy ważniejsze sprawy do obgadania.Arthur nas zdradził.Był tylko naszym informatorem.I teraz pojawiają się trzy problemy.
 -Trzy?-zapytałam nie rozumiejąc zbytnio.
 -Tak trzy.Pierwszy jest taki,że nie mamy zaufanego informatora,drugi jest taki,że nie możemy teraz jechać w żadne miejsce,o którym wiemy od niego,a trzeci jest taki,że mamy konkurencję.
 -Jaką konkurencję?-Tym razem to Caroline nie błysnęła wiedzą.
 -No a myślisz,że kto Ci zostawił karteczkę z pozdrowieniami?Myśl trochę!


- - - - - - - - - - - - - 
 No to jest pierwszy rozdział.Mam nadzieję,że komuś tam się spodoba.Prosiłabym też o jakiś komentarz ;))





Prolog


    Jestem Lily.Lily Wilson,choć nazwisko w moim przypadku to czysta formalność.Nie ma ono związku z moją rodziną,ponieważ nie mam rodziny.Nie żyją,ale nie boli mnie ich śmierć.Za dużo się przez nich wycierpiałam.Wśród miliona wspomnień z dzieciństwa jakie posiadam,tylko jedno,góra dwa wspomnienia są wesołe.Boli mnie natomiast samotność.Bolała od dzieciństwa.Rodzice nigdy się mną nie interesowali,potrafili tylko krzyczeć i mnie bić,a to i tak jeśli mnie zauważali,bo zwykle mój los nawet w negatywny sposób ich nie interesował.Tylko wtedy jako dziecko,mimo bólu miałam malutką nadzieję,że to się może jeszcze zmieni.Że oni się zmienią.Teraz umarli wśród swoich nałogów.Dostałam nie dawno taką wiadomość.Mimo uprzedzeń do nich,poszłam jednak na pogrzeb.Nie widziałam ich od czasu gdy uciekłam z domu.Groził mi dom dziecka,a nie chciałam tam trafiać.Więc jako trzynastolatka musiałam uciekać.Zabrałam z domu trochę jedzenia,bo więcej w domu nie było- o to nigdy nie dbali,tyle ubrań ile mi się zmieściło i opuściłam już na zawsze dom,z którym łączyły mnie złe wspomnienia.Bardzo się bałam.Byłam przecież dzieckiem,które no fakt musiało szybciej dorosnąć,żeby o siebie zadbać,ale jednak dzieckiem...Pierwsze dni były zdatne,znalazłam zawsze jakieś w miarę ciepłe miejsce do spania,jedzenie wciąż miałam,bo bardzo mało jadałam,więc nie  było aż tak źle.Ale potem jedzenie się całkowicie skończyło,nadszedł listopad i było zimno i mokro,a do tego opieka wszczęła poszukiwania mnie.Nie wiedziałam  co mam robić,gdzie się ukryć,skąd wziąć jedzenie.I wtedy na nich trafiłam.Stali nocą przy śmietnikach i palili te obrzydliwe papierosy,które tak źle mi się kojarzyły.Bałam się ich,chciałam uciekać,ale jedna  z nich-Rose,wyglądająca na tyle lat co ja, zatrzymała mnie.Nie miała z tym problemu bo i tak nie miałam gdzie uciekać.Była dla mnie miła.Reszta mimo okropnego wyglądu też nie była najgorsza,ale nie dałam się nabrać.Przecież wiedziałam,że są z takich gangów,kradzieże,pewnie handel itp. Ale co ja miałam robić?Nic nie mogłam robić,więc zostałam z nimi.Udawali,że chcą mi po prostu pomóc,a ja udawałam,że im wierzę.Mieli coś mniej więcej jak dom,bardzo ukryte.Dali mi swój pokój.Przez pierwszy tydzień po prostu siedziałam i dotrzymywałam towarzystwa Rose,a potem tak jak się spodziewałam zaczęli dawać mi pierwsze obowiązki.Szybko zrozumieli,że do czarnej roboty się nie nadaje,także dawali mi mniej niebezpieczne zadania do wykonania.Tak zostało do tej roboty.Ja grałam im oddaną,choć szczerze ich nienawidziłam,no może Rose lubiłam,ale to też nie zawsze.Oni natomiast udawali,że im na mnie zależy.Jesteśmy grupą,trzymamy się razem,żadnych sprzeciwów.Takie życie jest nużące,ale przynajmniej jest co jeść i gdzie spać,no i dla nich jest to rozrywka,no ale ja nie jestem jak oni.Wszystko zapisuje w swoim dzienniku,którego strzeże jak niczego innego.Dzisiaj akurat zaczęłam pisać nowy arkusz.Właśnie zapisuje wstęp.Tamten arkusz spalę,gdy zostanę sama w domu.W moim dzienniku nie chodzi o wspomnienia,bo te nie są na pewno przyjemne,w moim dzienniku chodzi o przelanie na papier moich myśli i uczuć.Jestem sama.Nie mam nikogo komu mogłabym się zwierzać.A pewnie nawet gdybym miała,nic bym nie mówiła,tak jestem zamknięta w sobie.Życie mnie zniszczyło.Pozostały we mnie szczątki człowieka.Żadnych pozytywnych uczuć.Sam ból i nienawiść.I chyba nic tego nie zmieni.Muszę kończyć.Wołają już mnie.Wyruszamy zaraz na kolejną "przygodę".

------------------------------------------